Przez blisko trzydzieści lat kilkudziesięciu rolników z gm. Skierbieszów (z miejscowości Sulmice, Majdan, Zawody, Anielpol, Kolonia Wiszenki) dzierżawiło 120 hektarów ziemi. W latach siedemdziesiątych pola te, nazywane Kowalichą, rolnikom zabrało państwo polskie i przekazało gospodarce uspołecznionej (PGR Żułów). Zarządcy wspomnianej gospodarki nie korzystali z tej ziemi jak należy, nie zbierali plonów, a jeśli już to z hektara uzyskiwano trzy, cztery kwintale zboża. Po latach rolnicy wzięli sprawę w swoje ręce…

„Jak do tego doszło, że gleby III i IV klasy dawały tak niskie plony? Co rolników skłoniło do podejmowania prób odzyskania utraconych gruntów? Co sprawiło, że próby te zostały uwieńczone sukcesem?” To pytania, na które w reportażu „Ziemia dla wszystkich odzyskana” ze Słowa Powszechnego (nr 89 z 05.05.1981 r.) starają się odpowiedzieć redaktorzy: Eligiusz Majkut i Mirosław Mochnacki.

Przed laty

Po reformie rolnej w 1944 r. na tych gruntach gospodarowało na zasadzie dzierżawy dziewięćdziesięciu rolników. W 1974 r. ziemię przekazano PGR Żułów. Rok później, gdy dokonano nowego podziału administracyjnego kraju tenże PGR znalazł się w innym województwie (do 1998 r. woj. chełmskie). Kowalichę oddano PGR-owi Michalów. Nowy gospodarz miał tu ponad 60 km. Jaka zatem to mogła być gospodarka? – pytają redaktorzy. Rolnicy im odpowiadają. „Oni przyjeżdżali tylko zasiać i zebrać. Początkowo to nawet im wychodziło. Jednak ostatnie trzy lata ich gospodarki to obraz nędzy i rozpaczy. Nie dość, że zbierali niewiele, to jeszcze zniszczyli drogę, którą wybudowaliśmy w czynie społecznym…” Rolnicy wspominają, że w 1979 roku na rynku były trudności ze słomą, a PGR zostawił po żniwach swoją na polu. Gdy rolnicy zwrócili się do nich, że odkupią, ci przyjechali i wszystko spalili. Podobnie było z przerośniętą trawą w rzepaku, nie pozwolili skosić. Wszystko zgniło. Robotnicy z PGR sypali nawozy, ale nie stosowali płodozmianu, a tego, jak twierdzą zgodnie rolnicy, ziemia nie lubi i nie da się jej oszukać.

Ziemia w najlepsze ręce

W 1944 r. rolnicy nie czekali na papierki i mierniczych. Sami odkrzaczali i odchwaszczali każdy kawałek Kowalichy. Trzydzieści lat później nazwano ich kułakami i ziemię odebrano na rzecz PGR. „Nie mogli się z tym pogodzić. Słali pisma i delegacje do różnych urzędów. Nic to nie pomogło. Zmowa milczenia i niemocy była trudniejsza do pokonania niż oczyszczenie pól z min. Z czasem szeregi walczących o prawo do 120 ha zmalały. Z władzą ówczesną nikt nie wygrał.” Słuchali deklaracji, że ziemia idzie w najlepsze ręce, że nie ma ograniczeń w jej nabywaniu. Oglądali w telewizji obrazki z gospodarstw PGR-owskich. Konfrontowali to z tym, co sami oglądają na polach gospodarowanych przez PGR. Naczelnik ich tylko wysłuchiwał. Poza tym nic. Dopiero po sierpniu 1980 r. sprawę Kowalichy podnieśli rolnicy z Sulmic, Huszczki Dużej, Hajownik i Kolonii Skierbieszów. Zwołali zebranie wiejskich samorządów i wystosowali do naczelnika postulaty. Podkreślali konieczność podzielenia ziemi między indywidualnych rolników. Podobne wnioski padły na zebraniu Gminnego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych i sesji Gminnej Rady Narodowej w Skierbieszowie. Ówczesny naczelnik, Bronisław Juszczak, wnioski rolników uznał za słuszne i zgłosił do władz wojewódzkich „konieczność rozdysponowania wskazanej przez rolników ziemi – a więc Kowalichy (120 ha) i 150 ha w innych wsiach. Niebawem podjęto odpowiednie decyzje, część wspomnianych gruntów rolnicy już obsieli.” To nie były jedyne postulaty rolników – poruszono m.in. sprawę zniszczenia drogi wybudowanej przez mieszkańców, niewykorzystanej i spryzmowanej warstwy humusu zgarniętej przy budowie bazy SKR oraz problem źle wykonanych melioracji w dolinie rzeki Wolica.

Wycinanie działek

Redaktorzy Słowa Powszechnego drogą wybudowaną czynem społecznym, mocno zniszczoną, pojechali w teren, do Sulmic. „Wieś prawie pusta. Tylko gdzieniegdzie w zabudowaniach ludzie. Czas siewów w pełni. Większość rolników w polu. Emiliana Świszcza, sołtysa, nie zastajemy w domu. Pojechał w pole – mówi jego żona, choć dzisiaj bardzo późno, bo wszyscy czekali na geodetów.” Żona sołtysa skierowała redaktorów do przewodniczącego wiejskiej Rady ds. rozdziału ziemi, Edwarda Buczka. Zastali go przy rąbaniu drewna. Swoich 10 ha obrobił, czeka na 5 ha, które ma kupić od PGR, ale działki jeszcze nie wyznaczone. „Geodeci zebrali notatki dotyczące podziału tych 120 ha dla poszczególnych rolników i mieli dzisiaj przyjechać. Niestety, im widać mniej spieszno, niż nam. A rolnicy chcieliby jeszcze przed świętami przynajmniej zabronować (jest Wielki Czwartek), bo chwasty rosną. Są też, dzięki pomocy gminy, nasiona.” Jak rozdzielano ziemię? Ogłoszenie sołtysa, lista chętnych. Ziemia ma trafić w ręce dobrych gospodarzy, do młodych rolników i do tych, którzy mają następców. Opłata za ziemię to koszt 14-18 tys. zł za hektar, młodzi (do 35 roku) dostaną do 60 proc. zniżki. Rolnicy nie chcą ziemi rozdrobnionej, chcą działki po kilka hektarów, chcą także by działki wycięto sprawiedliwie. „Zaczynamy znów wierzyć, że hasło – ziemia w najlepsze ręce – nie jest tylko mydleniem oczu. Przynajmniej u nas. Czekamy teraz, aby ci panowie z województwa zrozumieli, że ziemia nie może czekać i załatwili szybko jej rozdział.”

Odbudowa zaufania

Chłopi ze Skierbieszowa zapewnili redaktorów, że „uczynią wszystko by zaufaniu przywrócić właściwe znaczenie. Zrobią wszystko, by oddana w ich ręce ziemia dawała jak największe i najlepsze efekty.” Stawiają jeden warunek – „władza musi również wypełniać swoje zobowiązania, jakie na siebie przyjęła w rzeszowskich, ustrzyckich i bydgoskich porozumieniach. Tylko takie wspólne działanie jest gwarancją tego, że sytuacja gospodarcza pierwszych lat osiemdziesiątych nigdy się nie powtórzy.”

„Jeszcze mojej ziemi będą mi ludzie zazdraszczać. Ot, nasze dzieci porozłaziły się po miastach, a ziemia bez ludzi dziczeje” – mówił Kazimierz Pawlak i miał rację. A dziś? Ludzie dziczeją bez ziemi?

Opracowano na podstawie zasobów Książnicy Zamojskiej.

Agnieszka Piela