Ponoć takie zasady panowały ongiś w spółdzielni ogrodniczej w Zamościu. Dokładnie w 1980 r., kiedy to jeden z redaktorów (Mel) Słowa Powszechnego (nr 253 z 21/23.11.1980 r.) opisał w tekście „Kwit-pietruszka-magazynier” traktowanie rolników przez biurokratów. Wszystko za sprawą listu od Czytelnika…

Rok 1980, jak donosi (Mel) był dla rolników wyjątkowo niesprzyjający. Warunki atmosferyczne w dużym stopniu obniżyły przeciętne zbiory, „na domiar złego w śniegu i mrozie uwięziły tysiące hektarów buraków, kartofli, warzyw. Zdawać by się mogło, że w tej sytuacji, wszystko to, co już zostało zebrane, winno być przez miejscowe punkty skupu skwapliwie przyjęte.” Niestety, do akcji wkroczyli miejscowi urzędnicy „zafascynowani ważnością swych stanowisk, którzy z przyzwyczajenia traktują rolników jak swoich parobków, narażając ich na niepowetowane straty czasu i cennych produktów.”

Jak powietrze

Czytelnik (imię i nazwisko znane redakcji SP) posiadający 1,5 ha ziemi każdego roku sprzedawał produkty rolne „jednostkom uspołecznionym na sumę ok. 60 tys. zł. Od pięciu lat, będąc członkiem Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej w Zamościu, specjalizuje się w uprawie warzyw gruntowych. W okresie, gdy magazynierem był p. Lewicki, wszyscy dostawcy traktowani byli jak ludzie.” W ostatnich dniach października to się zmieniło. Rolnik miał do sprzedania około 3 tony marchwi i niecałą tonę pietruszki. Pojechał do punktu skupu (23 km), aby dowiedzieć się czy i kiedy mogą przyjąć wspomniane warzywa. „Przed magazynem kilka furmanek z różnymi warzywami. Na pytanie kto przyjmuje – robotnicy wskazali mi faceta niepośledniej postawy i kondycji. Podchodzę i pytam grzecznie czy może przyjąć moje produkty, ale ów osobnik traktuje mnie jak powietrze: nie widzi, nie słyszy, nie odpowiada.” Rolnik wyszedł upokorzony, zaczepił pierwszego z brzegu dostawcę marchwi czy przyjmują, ten zapytał co mu powiedział magazynier, rolnik odparł, że nic, ani słowa, na co ten zapytany odrzekł „Mnie za pierwszym i drugim razem też nic, dopiero za trzecim. Dlaczego? Nie wiecie jak to dziś jest: Nie dasz patyka, nie sprzedaż byka…”

Od Annasza do Kajfasza

Czytelnik nie miał patyka. Udał się po pomoc do kierownika produkcji „z prośbą o wsparcie moralne.” Kierownik zdziwił się, że mogą być jakieś problemy i skierował go do dyrektora. Ten zdumiał się jeszcze bardziej… „Nie ma sprawy, przyjmujemy każdą ilość, tylko gorzej u nas z transportem. Jeśli znajdzie pan transport – my opłacimy”. Bohater artykułu w trzeciej wiosce znalazł ciągnik z dwoma przyczepami. Załadował na jedną marchew, na drugą pietruszkę i pojechał bezpośrednio do kierownika handlowego, który przyjął go z otwartymi rękami „bo przed chwilą był kwatermistrz z koszar, sygnalizując zapotrzebowanie na 3 tony marchwi.” W koszarach przyjęli marchew, niestety pietruszki już nie, ktoś wyprzedził rolnika. Po powrocie do spółdzielni kierownik zdecydował, że pietruszka „pójdzie na detal do sklepów.” „Uzbrojony w takie polecenie, ośmielam się znowu stanąć przed ważnym obliczem magazyniera, który tym razem siedzi przy stoliku obok wagi i dozoruje odbiór pomidorów. Kładę przed nim pokwitowanie z koszar, proszę o wypisaniu kwitu do kasy i skorzystanie z piętrzących się przy wejściu pustych skrzynek, abym mógł wyładować pietruszkę.”

Historia lubi się powtarzać

Magazynier potraktował rolnika ponownie jak powietrze i dopiero za trzecim razem „raczy zawyrokować: nie dzisiaj, nie dzisiaj…” Rolnik spojrzał na zegarek. Godzina 13:30. „Wypisanie kwitu, przez urzędujące obok dwie sekretarki, nie zajęłoby więcej jak 2-3 minuty. Wyładowanie skrzynek pietruszki najwyżej 20 minut. Do końca urzędowania daleko. Kierowca wynajętego z dwoma przyczepami ciągnika zaczyna się denerwować. Dla niego czas to pieniądz. Dla mnie też, ale czekam pokornie i bezskutecznie.” Po godz. 14.00 rolnik skierował swe kroki ponownie do kierownika Działu Obrotu z prośbą o interwencję. „Kierownik równie grzecznie podsuwa magazynierowi moje pokwitowanie z koszar i – równie bezskutecznie!” Ów rolnik w swoim liście do redakcji napisał, że magazynier „podeptał całoroczny trud mej pracy, zablokował wypłatę, za już dostarczony towar, naraził na poważną stratę czasu tak trudny do zdobycia transport, denerwująco upokorzył.” Czy w ten sposób potraktował tylko Czytelnika „Słowa Powszechnego”? Otóż nie. Gazeta donosi, że „w podobny sposób obsłużył m.in. kierowcę z GS Stary Zamość, który przywiózł 6 ton kartofli, z niemałym trudem skupionych przez gminną służbę rolną na polecenie władz wojewódzkich i naczelnika gminy Marii Stefańczyk…”

Tytułem zakończenia

„Sprawa nie byłaby godna aż tak obszernej relacji, gdyby zjawisko to nie było nagminne. Traktowanie rolników przez biurokratów, i to już od najniższego szczebla – jest niekiedy szokujące i bardzo kosztowne.” List od Czytelnika trafił do centralnego Zarządu Ogrodnictwa w Warszawie i Wojewódzkiego Wydziału Rolnictwa w Zamościu z prośbą o zajęcie stanowiska według niekwestionowanej zasady – wedle stawu grobla! (czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu).

Opracowano na podstawie zasobów Książnicy Zamojskiej

Agnieszka Piela