„(…) Przed wieczorem zaszli do wsi. Kazali sobie przygotować coś do jedzenia. Tłumaczyli mętnie, że są jakimś zagubionym oddziałem i szukają kontaktu z partyzantami. Nikt nie wskazał drogi. (…) Nie po raz pierwszy mieszkańcy Huty Turobińskiej udowodnili, że wiedzą co oznacza konspiracja.” to wstęp artykułu „Wieś nieugięta” Jacka Lutomskiego z „Żołnierza Polskiego” (nr 7 z 17.02.1980 r.).

Mieszkańcy Huty Turobińskiej konspirację znali jeszcze z międzywojnia. „Jawnie działający Związek Młodej Wsi „Siew” stanowił tylko oficjalną osłonę dla rewolucyjnej działalności. Księga protokołów „Siewu” z 1935 roku rozpoczyna się 17 marca, kiedy to zebranie zagaił Józef Komsa na temat konieczności organizowania się.” Zeszyt ten zachował się dzięki odwadze Bolesława Jarmuła, który nie oddał zapisków mimo wydanego w wojnę zarządzenia. Do „Siewu” należeli prawie wszyscy młodzi ludzie ze wsi. Zarządzali nią Józef Komsa ps. „Twardy” i Piotr Woźnica. „Twardy” pracował w Krakowie i prawdopodobnie tam nawiązał pierwsze kontakty z komunistami. Na wiejskich zebraniach omawiano założenia marksizmu, ale w protokołach nie ma o tym mowy, do tego nie można było się przyznawać. „Wbrew jednak życzeniom władz sanacyjnych, rosła chłopska świadomość, rosła wiedza i rodziła się solidarność chłopów z Huty”.

Wybuch II wojny św., a w zasadzie działania kampanii wrześniowej nie dotknęły mieszkańców wioski. Jednakże, gdy na stałe zadomowili się Niemcy, dali oni mieszkańcom do zrozumienia, że znają ich komunistyczne preferencje. Aresztowali wówczas sołtysa, Jacentego Jarmuła, który po przesłuchaniach został wywieziony do KL Lublin, z którego już nie wrócił. Po tym wydarzeniu wieś zaczęła się organizować. Lewicowi działacze rozpoczęli starania o utworzenie organizacji podziemnej. „Jednocześnie gromadzono porzuconą broń, czyszczono ją i naprawiano.” Wiosną 1943 r. w Hucie Turobińskiej zawiązano komórkę PPR. Zorganizował ją Komsa. Członkowie „palili się do walki, więc utworzono grupę wypadową, którą początkowo dowodził Grzegorz Wołowiec, a następnie Feliks Jarmuł.” Rok później grupa liczyła 80 osób. „Tyle pozycji ma lista przechowywana do dziś we wsi. Wśród nazwisk trzykrotnie powtarza się nazwisko Jarmuł. Synowie Jacentego: Feliks, Bolesław i Bronisław ciężką ręką policzą się z Niemcami”.  Oddział uczestniczył w akcjach samodzielnych oraz tych organizowanych przez BCh i AK (np. odbicie więźniów, w tym komendanta rejonu BCh Stachyry z aresztu w Żółkiewce). Nie mogli sprawdzić się, jak inne bojówki PPR-owskie przy  wysadzaniu torów kolejowych, bo takich ważniejszych traktów w okolicy nie było. Walczono inaczej. Zniszczono mleczarnie w Gorajcu i Turobinie, a z magazynu w Żabnie zabrano 30 ton zboża.

Po napaści Niemiec na Związek Radziecki we wsi schronienie znalazło wielu żołnierzy „spod znaku czerwonej gwiazdy.”  „Nie było prawie gospodarstwa, w którym pod postacią parobka lub dalekiego krewnego nie znalazłby wiktu i opierunku radziecki żołnierz. Dla niektórych związki te przybrały postać rodzinnych, np. Grzegorz Bakajew tu znalazł swoją żonę.” Przez wieś przechodziły radzieckie oddziały partyzanckie tj. Kowpaka czy Saszki. Pod koniec wojny, może było to 26 lipca 1944 r., wojska radzieckie wkroczyły do Huty. „Najpierw niewielkie grupy, potem całe tabory. Co skrupulatniejsi liczyli: tego dnia przez wieś przeciągnęło 27 wielkich dział artyleryjskich. Skończyła się wojna (…).”

Reformę rolną we wsi przeprowadzono szybko i sprawnie. „Zakasano rękawy. Nie było we wsi chałupy, w której nie znalazłby się członek partii i to taki, który swoją wartość udowodnił w ogniu walki. Ponad dwudziestu ruszyło dalej z wojskiem, bądź zaciągnęła się do milicji. Reszta została”. Taka komunistyczna wieś niektórym w ówczesnej Polsce była nie na rękę. Zaczęły się represje. „Wiosną 1945 roku wpadł do Huty 112-osobowy oddział „Zapory”. Podpalili trzy gospodarstwa członków partii, od których zapaliły się dalsze. W sumie spłonęło ich sześć. Tych, którzy zostali we wsi, spędzono w jedno miejsce i „Zapora” wygłosił mowę. Stwierdził, że to tylko ostrzeżenia i jeśli ci co poszli do wojska i milicji nie wrócą, to spali całą wieś. (…) Wieś się nie ugięła. Jeden z kolejnych napadów (…) skończył się tragicznie. Zginęli dwaj członkowie partii, Jan Dziewa i Kazimierz Dyndur.” Wieś w szybkim tempie zorganizowała samoobronę w liczbie 20 członków – placówkę ORMO. Od tamtej pory wieś miała spokój. Bliscy o sytuacji w Hucie dowiadywali się z listów. Tak jak Józef Woźnica (brat Piotra), który opuścił kraj wraz z żołnierzami 2 Armii. „Dom spalony, a my ledwie uciekliśmy z życiem” – tak pisał do niego brat. Józef wrócił w 1947 r., zastał zgliszcza. Wziął się do pracy. Tak jak inni w Hucie, stąd tyle tu domów „jaśniejących świeżą cegłą”.

Gospodarowanie w Hucie nie należało do najłatwiejszych. Ziemia tu była nie najlepsza. Wystarczała do uprawy lnu na włókno. Hodowano też bydło. Przeciętne gospodarstwo wynosiło 4-5 ha. Dobre wyniki osiągali wówczas: Jan Pydo, Józef Witucha, Władysław Kufel i Władysław Jaworski. Problemem wsi było brak wody. „Do niedawna były tylko trzy studnie na całą liczącą 380 ludzi wieś. Liczba ich zwiększyła się, ale nie każdego stać, koszt budowy studni wynosi 60-80 tys. zł. Dlatego z wielką radością przyjęliśmy wiadomość o budowie wodociągu.” Redaktor Lutomski podkreśla w artykule, że przy nowej inwestycji na pewno mieszkańcy pomogą, tak jak przy budowie drogi, szkoły, która zmieniła się w placówkę kulturalną, bo dzieci dowożone są do szkoły zbiorczej.

A organizacja? Przetrwała w „układach rodzinnych”.

Opracowanie na podstawie zbiorów Książnicy Zamojskiej.

Agnieszka Piela