Do sklepu przy ul. Bazyliańskiej w Zamościu przywieziono duże garnki. Było to 31 października 1978 r. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w owym czasie na polskim rynku królowały garnki.. małe. Jednym zdaniem permanentnie brakowało tych dużych. I oto są, pojawiły się w Zamościu. Przed sklepem momentalnie ustawiła się kilkudziesięcioosobowa kolejka.  Znowu, nic dziwnego, gdyby nie list i słowa czytelniczki Sztandaru Ludu (Nr 258. z 13 listopada 1978 r.).

„Po dwu i pół godzinach wpuszczono nas do sklepu. Jako siódma z kolei miałam realne szanse stać się posiadaczką wymarzonego naczynia o pojemności 3 litrów.” Po kilku minutach, w których zdaniem czytelniczki sprzedano nie więcej niż 25 garnków ogłoszono, że towar został wyprzedany, „a pozostałe osoby czekające w kolejce muszą odejść z pustymi rękami, czyli z przysłowiowym kwitkiem.” I tu do akcji wkroczył mąż czytelniczki. Zapewne przystojny i sympatyczniejszy od wszystkich osób czekających w kolejce, nieświadom zawodu, jaki przeżywała żona (siódma w kolejce) po kilku słowach zamienionych z jedną ze sprzedawczyń (i kilku uśmiechach – jak dodaje zona) stał się posiadaczem starannie zapakowanego garnka.” Żona natomiast „mając w ręku niezbity dowód ukrywania przez ekspedientki towaru i sprzedawania go wybranym osobom” zaprosiła do sklepu akurat przechodzących obok milicjantów. Ta wizyta zakończyła się, tak jak przewidziała czytelniczka – na zapleczu znaleziono ukrywający towar. Ponoć ukryty na polecenie nieobecnej w tym czasie kierowniczki. Sprzedaż została wznowiona.

List zawierał wiele zarzutów, w tym m.in. taki, że „ukrywanie towarów pogłębia istniejące trudności rynkowe” oraz pytanie: kto dopisze zakończenie tej opowieści…?

Opracowano na podstawie zasobów Książnicy Zamojskiej

Agnieszka Piela