Jak wspominają Polacy, którzy żyli w czasach kartek i pustych półek w sklepie, w PRL-u wszystko było szare – od mydła i papieru toaletowego poczynając, na witrynach sklepowych kończąc. Zapewne dlatego wszyscy z takim sentymentem wspominamy miejsca wymykające się przeciętności i nijakości, zakątki, gdzie choć przez chwilę świat wydawał się inny. W Zamościu taką oazą był sklep galanteryjny mieszczący się przy ulicy Daniłowskiego, prowadzony od lat 40. do 80. przez rodzeństwo Pawła i Zofię Malinowskich herbu Pobóg. Przed wojną właściciele mieszkali we Włodzimierzu Wołyńskim.  Paweł Malinowski był urzędnikiem w starostwie, a jego siostra pracowała w kancelarii adwokackiej. W wyniku działań wojennych,  z dnia na dzień stracili majątek i dom. Wtedy postanowili przeprowadzić się do Zamościa.  Wybrali to miasto, ponieważ mieszkali w nim państwo Bojarczukowie, krewni przyjaciół z Włodzimierza. Znajomi pomogli Malinowskim  i dali im schronienie. Paweł Malinowski zaczynał od handlu na straganie. Gdy zapotrzebowanie zaczęło rosnąć, postarał  się o pozwolenie i założył sklep. Miejsce nie prezentowało się okazale.  Była to budka z dykty, utworzona z przerobionej części bramy wjazdowej. Sklep choć mały, ciemny i nieogrzewany przyciągał tłumy. Przez 40 lat, zwłaszcza w czwartkowy dzień targowy, klienci ustawiali się w  długiej kolejce. Z czasem w sklepie zaczęła pracować Zofia Malinowska. Rodzeństwo podzieliło się obowiązkami: siostra obsługiwała klientów, brat jeździł po towar oraz prowadził księgi rachunkowe. Był to sklep trochę egzotyczny, trochę jak z bajki. A w nim guziki, wstążki, wałki i siateczki do włosów, igły, nici, kokardy, korale, bransoletki, tasiemki, baloniki, koniki bujane, pierścionki, ozdoby choinkowe, smoczki dla maluchów, apaszki, spinki, lusterka, zabawki, grzebyki, korki do korkowców, torebeczki, gadżety na imprezy karnawałowe, haczyki do łowienia ryb i inne. U Malinowskich można było kupić wszystko – wspomina Czesława Kot, jedna z klientek nieistniejącego już sklepu.

Niezwykły klimat sklepiku to głównie zasługa  jego właścicieli. Mieszkańcy i przyjezdni dobrze zapamiętali zwłaszcza Zofię Malinowską, która była znana z  barwnego i oryginalnego wyglądu. Nosiła olbrzymie pierścienie na każdym palcu, a włosy farbowała na czarno. Nazywana była „Czarną Damą” ze względu na charakterystyczne  gęste, czarne brwi, które dominowały na jej twarzy. Była żywą reklamą sklepu, gdyż zawsze prezentowała na sobie najnowsze spinki, bransoletki, broszki czy kolczyki. Paweł Malinowski był inteligentny i dowcipny. Mieszkańcy do dziś wspominają wystawiane na zewnątrz szklane witryny, które miały napis: do tych gablot włamało się już trzech, do tej pory siedzą.

Po 40. latach od zamknięcia sklepiku państwo Malinowscy wrócili na ulicę Daniłowskiego. W miejscu gdzie handlowało rodzeństwo, w 2020 roku pojawiła się pamiątkowa tablica opatrzona fotografią właścicieli, uwiecznionych na tle drzwi sklepowych.

 

Bibliografia
AGDY, Sklep jak ze snu: sprzedawczyni – rajski ptak, „Dziennik Wschodni”, 2020, nr 157, s. 9.
Nowak, B., Magiczny sklepik pani Malinowskiej, „Kronika Tygodnia”,2020, nr 20, s. 14