W tygodniku „Literatura”, nr 238 z 18 września 1980 roku ukazał się obszerny artykuł Haliny Murza-Stankiewicz o regionalnym myślicielu, pisarzu z hrubieszowskiego Wacławie Daruku. O autorze „Dziennika jednego roku” pisał na łamach „Życia WarszawyJarosław Iwaszkiewicz„Podziw bierze nad mądrością tego człowieka”.

Autorkę reportażu do Zadębiec (w carskich dokumentach to Zadubice), miejsca zamieszkania Daruka, prowadzą dwie miejscowe dziewczyny: Basia Turkiewicz i Urszula Mamełko. Prowadzą przez polne drogi, łąki, pomiędzy zasiewami. Dziewczyny nie czytały Daruka, za to słyszały o nim wiele. Tłumaczą redaktorce, że mają za mało czasu, bo praca w polu ich pochłania. Czekają na żniwa. Koniec lipca, a tu leje i leje. Po drodze kobiety mijają wymarłe gospodarstwa. Dziewczęta podprowadzają dziennikarkę pod dom Wacława Daruka. „Niski, pomalowany na biało-niebiesko. Przed domem kwiaty, najwięcej nagietków. Czerwienią się wiśnie”. Gospodarz stoi na środku podwórka. Dziewczęta znikają. Redaktorka otwiera furtkę. Po chwili na zewnątrz domu wychodzą żona i córka, zapraszają Halinę Murza – Stankiewicz do środka. Na stole pojawia się jajecznica, chleb, herbata i konfitury z tegorocznych malin. Daruk zapala papierosa…

Nauczyłem się odwagi

Wacław Daruk urodził się 16 października 1916 r. w Trzeszczanach, pow. hrubieszowski. Syn wiejskiego kowala z sześciomorgowym gospodarstwem. Mały Wacław pasł bydło, pomagał ojcu i marzył. Później w jednej z książek zapyta: „A czy moje rozmiłowanie w Londonie czy Conradzie nie jest fantazją nie urzeczywistnionych jakichś młodzieńczych smutków?”. W 1930 roku kończy jednoklasową szkołę w Zadębcach i zostaje samoukiem. Pracuje u ojca w kuźni. Od 1932 roku działa w kole ZMW „Siew”, występuje w związanym z nim amatorskim zespole teatralnym. Uczęszcza na wieczorowe kursy czytania, pisania i rachunków, zorganizowane przez wiejską nauczycielkę Leokadię Pikusińską. Korzysta z założonej przez nią „Biblioteczki groszowej”. Czytał dzieła H. Sienkiewicza, S. Żeromskiego, K. Dickensa, F. Dostojewskiego, J. Londona, L. Tołstoja, J. Verne’a i E. Zolę. W 1936 roku za przynależność do „Wici” i za organizowanie strajku chłopskiego grozi mu Bereza Kartuska. Ucieka na Śląsk Cieszyński, gdzie w 1938 roku w Nierodzimiu kończy Uniwersytet Ludowy. Po latach powie, że szkoła ta wyznaczyła początki jego pisania.  „Nauczyłem się tam odwagi. Rozmawiałem nieraz z Marią Dąbrowską. Byłem częstym gościem w skoczowskim domu Gustawa Morcinka: od niego dowiedziałem się co to romantyzm, pozytywizm. Młoda Polska. Ach, Morcinek był duszą, która mnie rozumiała!  Albo taki Józef Kret, kierownik Uniwersytetu Ludowego w Nierodzimiu. Nauczył mnie myśleć. Poświęciłem mu swoją książkę Bez głaskania po głowie”. W czasie II wojny św. Wacław Daruk ucieka w trakcie wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. Ukrywa się w cukrowni „Strzyżów”. Potem zostaje łącznikiem Batalionów Chłopskich w partyzanckim oddziale „Wilka”. Wiosną 1944 roku jest organizatorem konspiracyjnych gminnych rad narodowych w Moniatyczach, Uchaniach, Trzeszczanach, Białopolu. Bierze udział w tajnym nauczaniu w szkole rolniczej w Sitnie. Przez dwa lata jest sekretarzem GRN w Moniatyczach. Realizuje także postanowienia reformy rolnej, w tym parcelację majątków: Nowosiółki, Stefankowice, Nieledew, Moroczyn. W 1945 r. organizuje w Hrubieszowie ZP ZMW RP „Wici”. Sam kończy kursy Szkoły Pracy Spółdzielczej i przygotowawczy dla pracowników Uniwersytetów Ludowych. W latach 1948-50 wykłada na uniwersytecie Ludowym Ziemi Hrubieszowskiej w Trzeszczanach. Przez kolejne 10 lat pracuje w Powiatowym Inspektoracie PZU Hrubieszów. „Nie wszyscy mogli go zrozumieć. Działał przecież w ruchu politycznym, spółdzielczym, kombatanckim. (…) Nie wszyscy mogli spokojnie patrzeć na tego zapaleńca, działacza i dawnego partyzanta. Wytykano mu wtrącanie się w nie swoje sprawy, zbyt radykalne poglądy. Nie mogli mu nieraz wybaczyć owej ludzkości, która jakże często bywa kulą u nogi”. Daruk kierował się zawsze rozumem i doświadczeniem. W biurze czuł się nieswojo. Wiedział, że dla kolegów z biura zawsze będzie chłopem.

London wsi

W 1962 roku Wacław Daruk powraca na rolę. Nie rezygnuje z zebrań i spotkań, ale „zaczyna przyglądać się pewnym sprawom jakby z ubocza, z dystansu. Zza swego płota”. Darukowie gospodarzą na pięciu hektarach. Wacław narzeka na zdrowie (kłopoty z nogą), praca w gospodarstwie spada na żonę Lucynę z Wróblewskich Darukową. Mają troje dzieci: córkę i dwóch synów. „Moje dzieci znają tylko prawdę. Prawdę o życiu. Prawdę o ludziach. Ostrzegam je przed łatwiznami”. Darukowie mają tylko dwóch sąsiadów: z jednej mieszka Kolano a z drugiej strony Maciuk. W tej części wioski nie ma telefonu. Cisza. Tylko odgłosy bydła, brzęczenie owadów i „ptaki wtopione w ciszę”. Daruk zaczyna pisać. Pisze „Dokumenty historii niemalowanej” na prośbę Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego. Jego wypowiedź znajduje się w wydawnictwie Ludowej Spółdzielni Wydawniczej „Pół wieku pamiętnikarstwa”, obok profesorów Józefa Chałasińskiego i Jana Szczepańskiego. Pisze też wspomnienia do „Chłopskiej Drogi”, gdzie zdobywa wyróżnienie. Marzy się Darukowi napisanie własnego tekstu, „nie na zadany temat, nie w narzuconym terminie i formacie”. W 1971 roku otrzymuje I nagrodę w konkursie „Producenci owoców i warzyw mają głos”, rozpisanym przez Centralę Spółdzielni Ogrodniczych i „Chłopską Drogę”. W tym roku także I nagrodę otrzymuje w ogłoszonym przez Polskie Radio konkursie oceniającym audycje o tematyce rolniczej.

Redaktorka Halina Murza-Stankiewicz skłania Daruka do mówienia o książkach… „Ludzie tutaj mówią, że pan na swoich książkach robi interes…” – zaczyna rozmowę. Pisarz zaprzecza. „Nie piszę dlatego, żeby zarobić. (…) Muszę się wypowiedzieć. Nigdy nie nazwałbym siebie literatem. Jestem piszący chłop, oracz. (…) Wiem, ile jestem wart, ile mogę. Nie pójdę na więcej. Życie mnie nie głaskało, więc i uczyło”. W 1973 roku nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej wydano „Bez głaskania po głowie”.  Wacław Daruk niby opisał swój życiorys, a tak naprawdę – mówi „poświęciłem ją ludziom”. Krytyka przyjęła tę książkę życzliwie, nawet nazwano Daruka „Londonem wsi”

Nagroda „Polityki”

Wacław Daruk bierze udział w konkursie Zarzewia na opisanie codziennego życia w ciągu roku. „Konkurs trudny. Co miesiąc trzeba odsyłać napisany tekst do redakcji. Nie ma mowy o zmianach i poprawkach. Konkursowa teczka Daruka ma nr 512”. Pisarz niewiele sobie obiecuje po tym konkursie, ale przyciąga go oryginalny pomysł. Każdego dnia zapisuje cokolwiek, czasami mimo zmęczenia i braku chęci na pisanie. Pisze zawsze wieczorem. Pierwszy zapis Nowy Rok 1972, ostatni 31 grudnia 1972. „Starałem się pisać nie tylko o sprawach widzianych na odległość własnego nosa. (…) Wypowiadałem się na temat zdrowia, transportu i przeróżnych organizacji. (…) Nie owijałem w bawełnę mankamentów, które biły nie tylko w interesy wsi. (…) Książka oderwana od życia niewiele daje”. Na początku 1973 roku okazuje się, że tych wytrwałych piszących co dzień przez rok jest ponad setkę. Wśród nich Daruk, który otrzymuje pierwszą nagrodę. Nagrodę wręcza prof. Władysław Markiewicz. Pada propozycja wydania książki. Daruk się zgadza. Pod jednym warunkiem – niczego w niej nie zmienią. Nie zmienili… Książka „Dziennik jednego roku” ukazuje się w 1975 roku. Staje się najlepszą książką Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, rok później otrzymuje nagrodę „Polityki” za najlepszy współczesny pamiętnik. Wacław Daruk od tego czasu jest rozchwytywany, czytany, odwiedzany, zapraszany do radia, telewizji. Autor wie, że „najgłośniejsze i najmilsze toasty nie trwają wiecznie. Człowiek musi zostać sam. Albo ze swoją mądrością, albo z własną głupotą”. Pamiętniki Daruka są pozbawione niezwykłości. Cechuje je autentyczność. Są cennym źródłem informacji nie tylko o życiu autora. „Nie brakuje mu odwagi (…) Publicznie wyznaje, że w jego odczuciu Maria Dąbrowska nie napisała nic doskonalszego od „Nocy i dni”, a jego Morcinek – od „Wyrąbanego chodnika”. Publicznie domaga się: nie wywlekajmy siłą na pomniki miernoty i beztalencia”.

O pisaniu prawdziwym

Wacław Daruk w rozmowie z redaktor Stankiewicz zauważa, że krytycy patrzą na jego książki według szablonu, jakim jest nurt literatury wiejskiej. On sam mówi, że jego pisanie rodzi się z potrzeby życia. Jego zdaniem nurt wiejski jest nieprawdziwy, bo „wysmażony za biurkiem. Sprawa na czasie, dobrze wykorzystana. Rzadko jest w nim dusza i serce”. O pisaniu mówi, że to nie kwestia talentu. „Może to jakieś spaczenie natury człowieka? Zresztą, nie taki znów atrakcyjny kawałek chleba. I ten, kto pisania zazdrości, sam nigdy nie byłby zdolny do czegoś takiego”. Zazdrośników jest wielu. Krytykują formułowanie zdań i poruszane tematy. Jak chociażby te zawarte w felietonach („W cieniu polnej gruszy” – przy. red.) pisanych do Tygodnika Zamojskiego. „Jednym się podoba, bo o tradycji piszę. A drudzy mówią: nie mają co drukować, takie głupoty zamieszczają”.  Daruk zauważa także, że publikacja felietonów wyzwoliła w społeczeństwie manię pisania, najczęściej wierszy. „Najgorzej, że przychodzą do mnie. Chcą, żebym oceniał. Mówią – jesteś wiceprezes do spraw literatury w Głównym Stowarzyszeniu Twórców Ludowych, jesteś we władzach, to oceń”. Pisarz ocenia. Oceny nie podobają się piszącym. Mówi im, że to nie poezja, że to „ładnie wywierszowane”. Ludzie się oburzają, nazywają go zarozumiałym. „Sam to piszesz, a innego nie dopuścisz?”.

Wacław Daruk bierze udział w spotkaniach autorskich. Lubi je i przeżywa. „Bo one jakoś niechlujnie są organizowane. Spędza się młodzież, każą  jej siedzieć. Widzę to i tracę wątek myśli. Miałem spotkanie z wojskiem. No – myślę sobie – jako oficer rezerwy chętnie pojadę. (…) Opowiadam, opowiadam. Wreszcie proszę o dyskusję. A major wstaje: czas się skończył”. Regionalista jednak ma swój ulubiony zakątek. Jest to Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Hrubieszowie. W szkole tej napisali o nim pracę maturalną. Za sprawą nauczycielki języka polskiego Stanisławy Burdowej.

Daruk nie pisze wierszy. Cytuje natomiast Stanisława Ciesielczuka. Mówi o nim „milczek, ale myślący”. Nie rozmawia z pisarzami. „Nie spotkałem w swoim życiu pisarza, który byłby wyzbyty przekonania o własnej doskonałości. I to jest chyba ich największą chorobą”.

Szkoła ojca Jana

O ojcu Daruka wciąż mówią we wsi. „Kowal Jan to był mądry człowiek. Umiał się tylko podpisać, a szli do niego jak do rabina”. O swoim ojcu Wacław mówi: „naprawdę wielki filozof”, przekazał mu coś cennego – maksymę: „Pracuj, zapobiegaj, oszczędzaj, dorobisz się dobrobytu; a wtedy, kiedy już będziesz miał wszystkiego do syta – nie będziesz czuł smaku, bo ci zębów zabraknie”. Daruk dodaje, że najważniejszy jest „spokój – w nas i obok”.

Wacław Daruk zmarł 23 lipca 2005 roku. Został pochowany na cmentarzu komunalnym w Chełmie. Odznaczony i nagrodzony m.in: Krzyżem Partyzanckim, Medalem Wolności i Zwycięstwa, Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, Zasłużony Działacz Kultury: nagroda województwa zamojskiego III stopnia w dziedzinie kultury, nagroda Ministra Rolnictwa za „Dziennik jednego roku”. Pisał m.in. do czasopism „Chłopi i Państwo”, „Tygodnik Kulturalny”, „Zielony Sztandar”, „Kronika Zamojska” i „Przegląd Kresowy”. Niekiedy używał pseudonimu „Stary kresowiak”.

Opracowano na podstawie zbiorów Książnicy Zamojskiej i https://zgstl.pl/

Agnieszka Piela